Zaczerpnijmy…

Amor est diffusivum sui – miłość jest ze swej istoty rozlewna. Ona nie może pozostać sama dla siebie. Musi się rozlać. Wykipieć. Jak kogoś pokocham to jestem gotów zrobić wszystko i to jest nasza ludzka rozlewność będąca cieniem Bożej relacji. Bóg jest Miłością i chce się rozlewać. Świat jest takim rozlewaniem się. Każdy człowiek. Także Kościół, który założył.

Prorok Ezechiel (Ez 47,1-2.8-9.12) w swej wizji właśnie ma taki obraz. Świątynia to przestrzeń obecności Bożej i z niej „wypływa woda… w kierunku wschodnim” i rozlewa się na cały świat. I to jak! Coraz głębiej i szerzej dotykając przez to cały stworzony świat i wszystko i wszystkich, którzy staną na jej drodze. A jak wiemy „woda” ma to do siebie, że wszędzie się wciśnie, znajdzie najmniejszą szczelinę.

Jakie są konkretne owoce tego „rozlania” (bo wiadomo za św. Ignacym Loyolą, że miłość zakłada się na czynach, a nie tylko na słowach)? Wody słone stają się zdrowe – łaska uzdrowienia i przemienienia się w dobre (zdatne do picia), co więcej „dokądkolwiek dotrą te wody, wszystko będzie uzdrowione”. Dalej „wszystkie istoty żyjące…” ogarnięte tą wodą „pozostaną przy życiu”. W miłości nikt nie ginie. Potem jest mowa o obfitości i jej trwałości: „drzewa owocowe, których liście nie więdną, których owoce się nie wyczerpują”. I nic się nie (z)marnuje.