XXVII. Ignacy Loyola – indywidualny trening sportowy – Jubileuszowy Rok Ignacjański

Trzecie dzień trzydniówki przed uroczystością św. Ignacego Loyoli

Dziś należy do towarzyskiego smaku i… mile widzianym w oczach świata jest mieć osobistego trenera. Íñigo przygotowując się do służby na dworach szlacheckich zapewne uczył się nie tylko pisania, ale i fechtunku – posługiwał się dobrze szpadą. Choć i w pisaniu też potrzeba fechtunku. I zapewne nie uczył się tego sam. Miał kogoś, kto wprowadzał go w tajniki używania broni, by się nie zranić czy głupot nie narobić, wszak są to czasy raptownego wyzywania na pojedynki. Raczej dobrze się posługiwał sztyletem i mieczem, które zawiesił w kościele przed ołtarzem Najświętszej Panny w Montserratcie jako wota (Autobiografia nr 17).


Ignacy potrafi przełożyć to, czego nauczył się na konkret aktualnego życia. Wie, że trening osobisty jest potrzebny. Potrzeba do tego właściwego stopniowania do każdej osoby. Bo nie da się prowadzić wszystkich jedną i tą samą drogą.


Tak napisał o Ćwiczeniach: … jak przechadzka, marsz i bieg są ćwiczeniami cielesnymi, tak podobnie ćwiczeniami duchownymi nazywa się wszelkie sposoby przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu – do szukania i znalezienia woli Bożej w takim uporządkowaniu swego życia, żeby służyło dla dobra i zbawienia duszy (Ćwiczenia duchowe nr 1). Cel wiodący, odpowiednie narzędzia i wytrwałość – oto metoda na sukces.


Pomocą w pogłębieniu są słowa św. Pawła Apostoła: Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali. Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą. Ja przeto biegnę nie jakby na oślep; walczę nie tak, jakbym zadawał ciosy w próżnię, lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego (1 Kor 9,24-27).


Tak więc trzeba ćwiczyć (się) i to nie od czasu do czasu, ale codziennie. Podaje nam w tej osobistej pracy nad sobą proste i ważne narzędzie tj. codzienny rachunek sumienia. Sam stawał do tego ćwiczenia co godzinę, a jezuitów był w stanie zwolnić z wielu rzeczy, ale rzadkością było, aby pozwolił nie zrobić tego ćwiczenia. To tutaj Duch Święty, którego przyzywał uczył go przechodzenia od przesady (nadgorliwości) do umiaru (roztropności), co konieczne jest w systematycznej pracy nad sobą. Nie ma co dokładać do rozpalonego pieca ani też skąpstwem się wykazać w dokładaniu polan do ogniska. W tym ćwiczeniu się dostrzec można zbyt drobiazgowe czy też zbyt rozlazłe sumienie, gorliwość niepohamowaną, która aż po samospalenie prowadzi czy też stopniową oziębłość, aż po zgaszenie wszystkiego.


Ojciec Ignacy w tej modlitwie widzi szansę na rozpoznawania działania duchów w nas. Dobrze wie, że zarówno ten dobry jak i ten zły podchodzi do każdego indywidualnie. Człek wyćwiczony wie ile może, jaka jest wytrzymałość jego organizmu, dokąd jeszcze można, a kiedy przestać. Też chodzi o dostosowanie diety do stanu zdrowia i ciała. Te zdolności w ramach fechtunku duchowego są przydatne. Rachunek sumienia nazwany jest kwadransem Ignacego, bo tyle ma trwać. Tak krótko? Znawcy uczący języków obcych podkreślają, że lepiej uczyć się 15 minut dziennie niż 1,5 godziny raz na tydzień. Jakże to mądra obserwacja.


Życzę takiego codziennego kwadransa pod przewodnictwem Ducha Świętego (najlepszego trenera personalnego) dla każdego z nas.


o. Robert Więcek SJ


Teksty do propagowania z zaznaczeniem Autora, ale nie w celach komercyjnych. Copyright © o. Robert Więcek SJ