Ignacy Loyola – ogień neofity – Jubileuszowy Rok Ignacjański

Raczej nie da się powiedzieć o Ignacym konwertyta, albowiem nie odszedł on od wiary. Moglibyśmy stwierdzić, że dosyć specyficznie na dworze królewskim przeżywał wiarę – zapewne uczestniczył w nabożeństwach, jednakże styl życia był nieco inny. Nie był to walczący o wiarę św. Paweł Apostoł, który został powalony na ziemię u bram Damaszku i po nawróceniu walczył o królestwo Chrystusa na ziemi.


Nawrócenie Ignacego to dotknięcie, którego nie pojmował do końca, ale za którym chciał iść. Jednakże u początków jest to wedle jego pomysłu. Rozczytawszy się w Żywotach Świętych nosił w sobie myśl: Co by było, gdybym zrobił to, co św. Franciszek albo co zrobił św. Dominik? (…) zawsze miał na oku rzeczy trudne i ciężkie (…) na końcu dochodząc do wniosku, że skoro oni to zrobili to on musi zrobić to samo. Jednakże istota nawrócenia dokonuje się w sercu i kiedy to nastąpiło to, zgodnie ze świadectwem z Autobiografii (nr 10) brat jego, a także i wszyscy domownicy zauważali po jego zewnętrznym sposobie życia zmianę, jaka dokonała się we wnętrzu jego duszy. Powracał do Świętych i pragną robić to samo, co oni.


Jeszcze był taki niedojrzały w swoich decyzjach. Nie wstąpił do Kartuzów, bo obawiał się, że nie będzie mógł tam swobodnie zaspokajać ten nienawiści do samego siebie, którą w sobie odczuwał (Autobiografia nr 12). Ciągle rozmyślał o pokutach, które chciał praktykować wędrując po świecie – choćby nawet, by żywić się samymi tylko jarzynami.

Taki ogień neofity zapalił się w nim i trawił go. W nr 14 Autobiografii opisany jest początkowy proces nawrócenia. Odkrywa Ignacy pod koniec żywota, że Pan postępował z tą duszą ślepą jeszcze, chociaż ożywioną wielkimi pragnieniami służenia Bogu na wszelki sposób wedle tego, co już znała i uważała za dobre. Ślepota nie wynikała z grzechu, ale z gorliwości nieokiełznanego ognia. Z jednej strony doświadczenie miłości Boga, któremu chce się przypodobać na wszelki sposób (żywe pragnienie dokonywania wielkich rzeczy dla miłości Boga), a z drugiej odczuwanie wstrętu do swych przeszłych grzechów.


W swoich zamiarach pokutnych nie miał umiaru. Gdy przypominał sobie jakąś praktykę pokutną, o której czytał to chciał ją czynić i jeszcze więcej. Liczyły się tylko umartwienia i pociecha, którą niosły. Nie zwracał przy tym uwagi na żadne rzeczy wewnętrzne, bo ich nie rozumiał, także nie pojmował też, czym jest pokora, ani miłość, ani cierpliwość, ani roztropność, która kieruje tymi cnotami i utrzymuje je we właściwej mierze. Tak więc w początkowym etapie nawrócenie jedynym jego zamiarem było dokonywać tych wielkich dzieł i czynów zewnętrznych, ponieważ tak czynili święci dla chwały Boga; nie zważał też na żadne szczegółowe okoliczności i nie brał ich w rachubę.


Wiemy, że skończyło się to zrujnowaniem zdrowia. Nie chcą na to samo narażać synów duchowych zawarł w Konstytucjach uwagi o roztropności i miłości względem siebie samego i bliźnich. Także odkrył, że dziwactwa też nie są najlepszym świadectwem o nawróceniu. Uczył się na własnych błędach i wyciągał z biegiem lat wnioski. Już wiedział, że naśladowanie nie ma być papugowaniem, a bardziej, jak to zapisał w adnotacjach Ćwiczeń duchowych [18a]: dostosowywać do właściwości osób pragnących je odprawić, a mianowicie do ich wieku, wykształcenia lub zdolności. Przeto człowiekowi bez wykształcenia lub o słabych siłach nie trzeba dawać tego, czego nie mógłby łatwo znieść i co by mu nie przyniosło pożytku. Podobnie wedle miary pragnienia, jakie kto żywi, by się dobrze usposobić, powinno się mu dawać to, co może mu bardziej pomóc do postępu.

Życzę, że miłosny ogień nawrócenia nie zgasł w nas i aby był regulowany przez cnotę roztropności i umiaru.


Teksty do propagowania z zaznaczeniem Autora, ale nie w celach komercyjnych. Copyright © o. Robert Więcek SJ